kamienica

Szczecińska kamienica. Jedna z wielu, gdzie zdobiona elewacja frontowa styka się z chodnikiem ze starych, granitowych płyt z duszą. Na tyłach majaczy nieco ciemna oficyna – podwórko, które wciąż jest raczej betonowe i nijakie. Tam szczypty koloru dostarczają kontenery do segregacji śmieci. Ciasno. Wiecie, że w śródmieściu Szczecina znajduje się jeden z 3 najgęściej zaludnionych kilometrów kwadratowych w Europie? Stoi na podium zaraz obok Barcelony i Paryża

Miejsce w „topce” zobowiązuje. Nic więc dziwnego, że przy takiej liczbie mieszkańców, codzienne-niecodzienne sytuacje spotkamy nie tylko na ulicach, ale i za grubymi murami starych budynków.

Drzwi bramy frontowej. Jeszcze zanim chwycę za klamkę, moją uwagę przykuwa przeciągły hałas na ulicy. Odwracając się widzę jegomościa ciągnącego starą, żeliwną wannę po asfalcie. Coś mi mówi, że to nie wszystko na dziś.

Wchodzę do środka. Trakt bramy prowadzi na przestrzał, na podwórko. Po obu stronach zlokalizowane są nisze z drzwiami do mieszkań na parterze. Trzeba pokonać kilka stopni, żeby się do nich dostać. A na tych schodkach spotkasz czasem znudzonego lokalsa, który zawsze powie „dzień dobry”. Ale idę wyżej.

Schody prowadzące na pierwsze piętro są ciekawe, zabiegowe i dosyć strome. Takie, że za każdym razem kiedy nimi schodzę zastanawiam się, czy to dziś będzie ten dzień kiedy się na nich zabiję.
Zawijają prowadząc na półpiętro nad bramą i przejściem na podwórko. Tu jest chyba najniższy sufit w całym budynku. Tu też znajdują się skrzynki na listy. Te skrzynki są ważnym elementem – służą sąsiadce do ekspozycji większości bożonarodzeniowych dekoracji. Przystaję. Wracam myślami do grudnia kiedy stała tu mała choinka, kilka mikołajków, renifer i kolorowe bombki. Ach! były też śnieżynki wysprayowane na oknie!

Wycieraczka. Kolejny bieg schodowy, pierwsze piętro. I jakiś harmider narasta za drzwiami. Nie mogę tylko określić za którymi? Nagle dwoje drzwi otwiera się na raz. Z jednego mieszkania wybiega gromadka ubranych odświętnie dzieci. Gestykulują żywo, a ich zachwyt wywołany jest kiścią kolorowych baloników z helem.
Tymczasem po przeciwnej stronie z czeluści długiego mieszkaniowego korytarza, w asyście czterech panów w ogrodniczkach, wynurza się… lodówka. Mało brakowało, by te dwie
zajęte sobą ekipy się zderzyły.
Prześlizguję się cudem unikając kolizji.

Na kolejnym półpiętrze mieszka okazała palma. Prawdopodobnie nie mieściła się już komuś w mieszkaniu. Są też „tajemnicze”, nieduże drzwi. Kto ma wiedzieć, ten wie, że są to po prostu drzwi do toalety. Musicie bowiem mieć świadomość, że nawet w 2021 jest wiele mieszkań bez własnego kibelka.

Krok za krokiem przemierzam kolejne wysokie piętro. Jestem dopiero na drugim, a mam niejasne przypuszczenie, że w bloku z wielkiej płyty mogłoby to być już piętro trzecie. Spotykam staruszka, który właśnie zamierza zacząć swoją wędrówkę po biegach schodowych. Wyczerpujące zejście na dół zajmie mu ponad kwadrans, a o windzie może tylko marzyć. Spoglądam na kolejne stopnie, zastanawiając się ile osób zrezygnuje dziś z wyjścia na zdrowotny spacer właśnie przez wzgląd na wysokość. Z roku na rok są coraz słabsi i coraz bardziej odizolowani od Świata.

Kolejny spocznik. Już chyba trzeci, zaczynam się gubić, bo moją uwagę przykuwają resztki kolorowego witraża w oknie. Wyobrażam sobie jak pięknie musiał wyglądać w całej swojej okazałości. Czy wszystkie klatki w dawnych czasach mogły poszczycić się równie pięknymi ozdobami? W zamyśleniu nie trafiam w schodek. Łapię się balustrady i kontynuując wędrówkę ręką sunę po drewnianej poręczy. Zamontowanej ciut za nisko, bo w czasach budowy kamienic jeszcze nikt nie znał przepisu o wysokości balustrady minimum 110cm.

Coraz wyraźniej słyszę głosy dobiegające z kolejnego piętra. Ach, to zapewne codzienna wymiana uprzejmości między sąsiadami z Trzeciego. Rozmowa o maśle i jego najlepszym składzie staje się coraz wyraźniejsza. Widok dwóch osób, mieszkających przez większość życia drzwi w drzwi, podczas przekazywania sobie pożyczanej szklanki cukru, jest niczym wehikuł czasu.

Na jego skrzydłach docieram do czwartego półpiętra. Już tylko kroki dzielą mnie od szczytu kamienicy. Nad głową chyli się skośny dach jasno wskazujący, że dalej to już tylko strych mnie czeka. Tu, w kącie kończy swój żywot wielki kaktus w równie wielkiej donicy. Kolejny egzemplarz już nie mieszczący się w żadnym mieszkaniu. Za oknem studnia oficyny, która z tej wysokości wydaje się nadzwyczaj urokliwa. Cienie akacjowych liści mienią się na przeciwległej elewacji, a nad domami majaczy kopułka obserwatorium uniwersyteckiego. Wewnątrz widoki nie gorsze. Spoglądam w duszę klatki schodowej. Im wyżej jestem, tym bardziej lubię to robić. Jest w tym widoku jakaś fraktalna niesamowitość. Konstatuję też, że szczecińskie kamieniczne klatki są jednak dosyć przewidywalne. Wystarczy wejść do kilku kolejnych bram, by się przekonać o podobnych rozkładach i zastosowanych rozwiązaniach.

W mig przed oczami stanęły mi zupełnie odmienne kamienice Lwowskie, gdzie każda kolejna, którą miałam okazję odwiedzić, potrafiła zachwycić fantazyjnym dizajnem i innym układem funkcjonalnym, szczególnie widocznym w planie klatki schodowej. Co kraj to obyczaj. Ale ta fantazja bardziej do mnie przemawia. Z drugiej jednak strony, nie można odmówić racji budowniczym starego Szczecina: bo jeśli coś się sprawdziło, to po co to zmieniać?

Czwarte… Czy to na pewno strych? Zdarza się często nowa nadbudowa. Adaptacja poddasza, do którego dojście być może wymaga dalekiej wyprawy przez krainę kilku spoczników i wysokich kondygnacji, ale za to wynagradza ciekawym widokiem. I światłem. Oraz zimowym dymem z komina 😉

Post Author: Monika | slowcitylife

You may also like

rok pandemii

Rok pandemii – nie tylko samo zło

13 marca 2020… Pamiętam dobrze ten dzień, imieniny mojej Mamy.

z małego miasta

A może ja jestem z małego miasta?

Zimowa ulica. Śnieg pod stopami skrzypi, a ja wciąż nie

Duch Świąt

Bajka o balkonowym Duchu Świąt

Jest 19 stycznia, a on wciąż świeci. Mieni się szmaragdowym

Hej, Miło Cię widzieć :)

Monika Żelichowska