zły

Na pierwszy rzut to oka klasyczny kryminał: grupa przestępcza, tajemniczy osobnik „rozrabiający” na mieście i śledztwo. Mowa o powieści pt.: Zły Leopolda Tyrmanda. Już po pierwszych kilku stronach okazuje się, że jest to pozycja o wiele bogatsza i dziś chcę Wam opowiedzieć dlaczego.

Warszawa, lata 50 ubiegłego wieku.

Przestępczość kwitnie. Obywatele, którym coraz częściej przytrafiają się nieprzyjemne przygody, mają coraz bardziej dość.
Wtem na scenie pojawia się niewidzialny bohater – człowiek o białych oczach, który potrafi w pojedynkę rozgromić bandę chuliganów bijących niewinnego człowieka. To tytułowy „Zły”. Mieszkańcy Warszawy są oczarowani. Tajemniczy jegomość jest ich aniołem stróżem. Tak potrzebnym, kiedy milicja stała się bezradna.

Jednak nie wszyscy się cieszą.  Jest ktoś, komu zaistniała sytuacja jest bardzo nie w smak – warszawski „Szef Wszystkich Szefów”. Jemu ciągłe zamieszki na mieście były na rękę.
Już po kilku spektakularnych akcjach Złego cała Warszawa – zarówno przedstawiciele świata przestępczego, policja, jak i zwykli mieszkańcy, pragną rozwiązać tajemnicę Złego i poznać jego tożsamość.

Powieść Zły to także różnorodne historie, w jakie wplątani są kolejni ciekawi bohaterowie. To fantastyczny kryminał, trzymający w napięciu i pełen niespodziewanych zwrotów akcji.

Na kartach powieści znajdziemy sceny pościgu autobusu z samochodem ciężarowym, misterną intrygę, a także poznamy sposoby warszawskich oszustów na przekręty w powojennej rzeczywistości. Postarzanie samochodów, sprzedaż lewych biletów, czy… cegieł to tylko niektóre z nich.

Pośród wielu barwnych bohaterów poznamy: pracownika kiosku ze swoją małą tajemnicą, dziwnego Pana w Meloniku i młodego, bystrego dziennikarza z piegami.
To wszystko jest już wystarczającym powodem, aby sięgnąć po książkę. Ale na tym się nie kończy…

 

Bo jest jeszcze miasto. Warszawa.

Ogromną zaletą kryminału jest osadzenie go w roku 1954. W realiach powojennej stolicy. Autor bardzo dokładnie opisuje codzienne życie tamtych lat: w scenerii ruin, duchu odbudowy, tłoku w autobusach. Przedstawia niedogodności, z jakimi musieli zmagać się zwykli mieszkańcy. Kolejne odsłony warszawskiej codzienności prezentują się w dalszych rozdziałach książki.

Zagłębiając się w lekturę, odnajdziemy mini epopeje poświęcone elementom miejskiego krajobrazu: tramwajom, peryferiom, czy bramom warszawskim. 

„O, bramy warszawskie!
Każde wielkie miasto ma w swej architekturze szczegół pewien, temu tylko miastu właściwy, w nim tylko urastający do obyczajowego symbolu. Nie znaczy to wcale, że dany motyw odnaleźć można w tym mieście wyłącznie. Dachy, na przykład, są w każdym mieście, a przecież w Paryżu nabierają jakiegoś specjalnego wyrazu, określają życie, zdarzenia, nastroje, istnieje cała o nich literatura, im poświęcona sztuka. W Warszawie szczegółem takim jest brama. Czyż nie ma kamienic z bramami poza Warszawą? Są. Chyba wszędzie, lecz tylko w Warszawie brama domu określiła jakoś życie kilku pokoleń.
O, bramy warszawskie! Cóż mogę wam teraz poświęcić, ja, szukający ledwie uchwytnych cieniów kronikarz? Garść chaotycznych wspomnień. Nie z mego ołówka spłynąć mogą poważne, czcigodne o was rozprawy. Wiem tylko, że w waszym chłodnym półmroku, wśród waszych śmiesznych i pretensjonalnych sztukaterii i pseudorenesansowych gzymsów odnajdywaliśmy nasze Dzikie Pola 4, my, chłopcy z pięter, nasze pierwsze siniaki i pierwszą krew z nosa, pierwszy hazard i zapamiętanie w grze w chowanego, w czarnego luda, w siódemkę. Później odnajdywaliśmy w waszych ścianach pierwszy gryzący humor nieprzyzwoitych napisów, jeszcze później szukaliśmy pierwszej wiedzy o dorosłym życiu w ciemnościach waszych kątów, za żelaznymi, dębowymi lub szklanymi drzwiami. Jeszcze później byłyście świadkami, o, bramy warszawskie! Naszych westchnień i wyznań (…). Zdarzyło się wam osłonić swoim mrokiem niejedną tragedię. (…) I jak wszystko w tym mieście, tak wy, bramy warszawskie, wkroczyłyście wprost z śmieszności i nędz w najszczytniejsze bohaterstwo bez póz, koturnów i wzniosłych słów, raczej z lekko wulgarnym krzykiem, tak jak to się czyni w Warszawie.

Czytając Złego, dowiemy się gdzie w ówczesnej Warszawie można było kupić najmodniejsze ubrania i jak się przy tym targowano. Przyjrzymy się nocnemu życiu Warszawy. Przejedziemy się nie jednym tramwajem i autobusem. Będziemy świadkami mrocznych zdarzeń w pociągach kolei miejskiej, odwiedzimy szpital, a także znajdziemy się w tłumie pragnącym dostać się na mecz Polska-Węgry. Oczywiście nie mogło zabraknąć opisów najbardziej szemranej twarzy miasta: Pragi czy Siekierek.

Miasto tamtych lat to także ruiny – kamienic i kościołów, które stanowiły labirynt –  zagłębie  przestępczości znane jedynie lokalnym użytkownikom.
To wszystko okraszone jest dużą dawką warszawskiego slangu, którym bardzo chętnie zastąpiłabym dzisiejszą „sebkową” mowę.

Miłość Tyrmanda do Warszawy pozwoliła mu przedstawić ją jak żywą – miasto z krwi i kości ze wszystkim urokami i wadami. Miasto roku 1954, które już nie istnieje.
Dlatego polecam Złego zarówno z uwagi na świetną historię, jak i doskonały warszawski wehikuł czasu. A kiedy po niego sięgnąć jak nie w 2020 – roku Leopolda Tyrmanda? 😉

 

 

 

Post Author: Monika | slowcitylife

You may also like

hygge

3 książki i 3 lekcje, czyli hygge i takie tam…

Zeszły rok był dla mnie rokiem książek. I chyba pobiłam

betonia beata chomatowska recenzja

„Betonia”, czyli 100 lat betonowej historii

Bloki towarzyszą mi od dziecka. Tak jak wielu z Was.

lesio książka joanna chmielewska

Weekend z książką #2 – Lesio

Jeśli jakąś książkę polecają Ci ludzie, z którymi zawsze bawisz

Hej, Miło Cię widzieć :)

Monika Żelichowska