PROLOG
To już kolejna nie-liczysz-nawet-która minuta w tym makabrycznym korku. Mógłbyś już dawno jeść swoje ulubione danie, które planowałeś przyrządzić na obiad, ale akurat ktoś postanowił zainscenizować korek na Twojej trasie do domu.
A gdyby tak rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady? Albo lepiej! Na pustynię! Zostać pustelnikiem! Żywić się szarańczą czy co to tam było i niczym się nie stresować.
Życie w mieście potrafi czasem dać w kość. Dlatego dziś szukając pomysłu na ładowanie miejskich baterii zabieram Was na północ. Chodź spełnić pustynne marzenia! Wybierzemy się do Słowińskiego Parku Narodowego, na Wydmę Czołpińską. TU>> (dokąd dotrzecie autem lub rowerem) oficjalnie zaczyna się nasza wędrówka – pieszo lub rowerem. Wytyczony czerwony szlak poprowadzi nas przez kilka pięknych krain…
AKT I
Las. Iglasty las. Cudownie pachnący. Z bajkowymi kępkami mchu i paproci. I niesamowitą ilością wrzosów, które już rozpoczęły swój fioletowy taniec zwiastujący nadchodzącą jesień. Jeśli tu być to tylko pod koniec lata.
AKT II /Koniecznie boso. Już do końca szlaku./
To na co czekaliśmy czyli wydmy. Szlak prowadzi nas w poprzek, w kierunku morza. Idąc przemierzamy porośnięte nieliczną zielenią górki i doliny z piasku. Na zmianę zasłaniające i odsłaniające horyzont. Takie tajemnicze z nich twory.
Zrób sobie tą przysługę i nie zaglądaj do gps’a w poszukiwaniu wiedzy czy jeszcze daleko. Daleko nie będzie, dasz radę. Po prostu idź. Nasyć oczy pustynnym widokiem, napawaj się niepewnością co kryje się za kolejnym wzgórzem. Poczuj ten ból w łydkach nieprzywykłych do wspinania się po piasku. Właśnie możesz skorzystać z jedynej w swoim rodzaju pustynnej medytacji.
Bonus: Nie wiedząc jak daleko jeszcze i co nas czeka za wydmowym horyzontem, możemy zacząć się zastanawiać czy to aby na pewno nie pustynia i czy mamy wystarczający zapas wody… 😉
Lecz ledwie nawiedzi nas ta myśl, a naszym oczom w oddali ukaże się… morze!
AKT III
Tylko najpierw przywita nas wydmowy las, prawdziwy twardziel, rosnący w surowych warunkach bałtyckiego pasa przybrzeżnego. Z uroczymi powyginanymi drzewami, które sprawiają wrażenie jakby zastygły w szalonym tańcu.
I nie zakładaj butów! Wyjdź ze swojej strefy komfortu, poczuj pod stopami leśne igiełki. Przecież to tylko chwila, po której krajobraz znów się zmieni.
AKT IV
Iglasty gaj. Mój osobisty faworyt jeśli chodzi o walory krajobrazowe. Co tam wydmy 😉 Tu przejdziemy ścieżką pod „bramami” z młodych drzewek iglastych, które wyciągając „łapki”, aby przybić odwiedzającym je turystom piątkę, tworzą tunele. Zobaczymy srebrzyste czupryny porostów otulających pnie drzew i oczywiście fioletowe wrzosy. Mnóstwo wrzosów. W zaciszu drzew łatwiej też dostrzec ptaki zamieszkujące ten cudny przybytek, umilające nam czas swoimi trelami. Zdjęcia niestety nie oddają pełni uroku tego miejsca. A mogłabym tu zamieszkać, serio:).
Koniec gaju oznacza tylko jedno…
AKT V
Morze! I prawdziwie dzika plaża. Jeśli Twoje stopy przeszły już przez wydmową pustynię i dywan iglasty, do pełni szczęścia potrzeba im tylko morskiej wody 😉
EPILOG
A kiedy już odwiedzisz to miejsce, polecam, wybierz się na Wydmę Łącką – najbardziej popularną, bardziej „komercyjną” (tą przy Łebie) – koniecznie w tej kolejności. Tam jest inaczej. Zero roślinności – tylko piasek. A tym co zapiera dech w piersiach jest przestrzeń. No chyba, że w dzieciństwie wakacje zamiast u Babci na Mazurach spędzałeś na Saharze – wtedy nic nie poradzę – ta atrakcja Cię nie ruszy. 😉
Mam nadzieję, że udało mi się przybliżyć Wam klimat „polskiej pustyni”.
Byliście? Macie w planach?
Ja mam teraz chrapkę na odsłonę zimową 🙂
A jeśli nabraliście ochotę na więcej nadmorskich slow life’owych inspiracji, TU>> przeczytacie o plażingu na opak 🙂
Social Menu