Lato. Wakacje. Mnóstwo słońca. Ludzie wypoczęci, uśmiechnięci – przyjazne miasto. Prawda? To teraz opowiem Wam o moim ostatnim tygodniu…
Dzień 1, wtorek.
Zwyczajne popołudnie. Parking pod domem. Czekam cierpliwie, aż zwolni się jakieś miejsce – zazwyczaj nie trwa to długo, wokół jest sporo usług, duża rotacja samochodów. I rzeczywiście, po chwili jedno auto szykuje się do wyjazdu. W tym momencie podjeżdża szare Das Auto z zamiarem zajęcia tego miejsca, zastawiając mi przy tym drogę. Macham więc do kierowcy – heloł, ja tu byłam pierwsza. Na to pan do mnie odmachuje, że nie ma opcji i… wjeżdża radośnie na właśnie zwolnione miejsce.
Niby nic, jednak zaserwował mi kolejne minuty czekania w wakacyjnie ciepłym aucie. Zwróciłam mu więc uwagę, że kulturalne to to nie było.
Na to „uprzejmy” pan: „Bardzo mi smutno z tego powodu, ale terminy mnie gonią.”
Goniły go… do pizzerii.
Warto myślę dodać, że kierowca był z żoną i dziećmi – w razie gdybyście za chwilę się zastanawiali skąd chamskie zachowania u najmłodszych.
Kolejne chwile spędzone w samochodzie przeniosły mnie do czasów mojego dzieciństwa. Co w takiej sytuacji zrobiłby mój Tata? – „Wysiadajcie, a ja poszukam miejsca. I zamówcie mi…” Już Mama wiedziała co;)
Sądziłam, że to jest normalne zachowanie. A teraz to już nie wiem.
Dzień 2, środa.
Dzieci pierwsze.
Plac w środku miasta, 30ºC, na środku jak co dzień, ustawiony zraszacz dla ochłody. Taki zwykły – wąż podłączony do hydrantu. Już od kilku minut idę z myślą o nadchodzącej uldze w postaci miliona chłodnych kropelek…
Zapomnij. Urządzenie przejęła banda 12-latków. Wywijali na zmianę wężem, bawiąc się przy tym ciśnieniem wody. A zraszająca końcówka walała się gdzieś po chodniku.
Uwagę zwrócił im przechodzący mężczyzna z brodą, lecz chłopcy zamiast zakończyć zabawę zaczęli skakać jak pijane małpy (nie obrażając małp) i krzyczeć „O Święty Mikołaj! Co nam przyniesiesz? hehe”. Przy tym biegali za nim z tym wężem.
Uspokoję Was, „św. Mikołaj” ostatecznie wygrał. Ale chłopcom od Mikołaja należą się co najwyżej rózgi.
Dzieci drugie.
21:50, już ciemno, jutro kolejny dzień pracy. A po podwórku wciąż niosą się (ale to serio niosą się) okrzyki dzieci. I klekotanie hulajnóg. Co te dziesięciolatki jeszcze tam robią?
I chyba któryś z sąsiadów zwrócił dzieciom uwagę. Tego nie słyszałam. Usłyszałam za to odpowiedź chłopca w roszczeniowym tonie: „Czemu Pan tak mówi!? Może nam jest przykro. A może to my jutro wezwiemy policję!? Proszę się ujawnić! Które to okno!??”
Dzień 3, czwartek – wisienka na torcie.
Sympatyczny poranek, wsiadam do tramwaju. A tu taka akcja: w jednych drzwiach osiemnastolatek wpakowuje się do środka nie zważając na starszą panią. Jednocześnie w drzwiach obok kobieta pyta o coś motorniczego, a mężczyzna 60+ krzyczy za nią na cały tramwaj: „Pani weźmie tą dupę swoją!! Bo chcem wejść!”.
Czy to już?
Nasze społeczeństwo wspina się na wyżyny chamstwa? Dopadło mnie przerażenie.
Wieczorem zaszłam do sklepu gdzie włączają ceny. Stoję przy regale, kontempluję czajniki. Nagle z zamyślenia wyrwało mnie: „Bardzo ładną ma pani spódnicę”.
Czyli… można inaczej! W jednej chwili zniknął cały mój ponury nastój.
Przecież o wiele lepiej jest umilić czyjś dzień zamiast go zrujnować. Tym bardziej, że nigdy nie wiemy, co drugi człowiek już przeżył.
Dobre miasto to nie tylko ładna przestrzeń i czyste powietrze – to też, a może przede wszystkim, ludzie. Można być chamem wylewającym na innych swoje frustracje lub promyczkiem, który ma moc małym gestem przywrócić komuś wiarę w społeczeństwo. Codziennie mamy wybór.
Social Menu