Balkon! Chcę koniecznie balkon!
Ta myśl często towarzyszy nam przy wyborze mieszkania. Bo każdy chce mieć własny dostęp do powietrza i słońca. Postawić kwiatka, wywiesić pranie, w ciepłe dni wygrzewać buzię na słońcu przy porannej kawie. Wychodząc zatem z założenia: nie mam domku letniskowego, ani ogródka to chociaż balkon będę mieć – wybieramy, przebieramy. Zazwyczaj jednak, przy ostatecznym wyborze nowego M, inne cechy mają wyższy priorytet niż kawałek wystającej płyty. Pada decyzja o kupnie mieszkania na parterze. Z różnych powodów: bo wygodniej, bo tylko takie zostało (a okolica taka wspaniała), bo może będzie trochę taniej…
Aha, ale gdzie ten balkon?
Pół biedy kiedy dostanie nam się ogródek. Często całkiem spory, więc nawet lepiej. I pies się ucieszy. A jeśli tabuny pieszych bardziej upatrzą sobie chodnik od strony sąsiada, to może nawet i my skorzystamy. Posadzi się te tuje (ważne, że zimozielone) i przy odrobinie szczęścia mało kto będzie zaglądać nam w okna.
Lecz nie każdy zostaje szczęśliwym posiadaczem przedogródka. Często, także na parterze, można uświadczyć balkony. „Cóż to za nowość?” Zapytacie. Wszystkie bloki z wielkiej płyty mają balkony na parterze.
Jednak nie takie:
Architektura mieszkaniowa dzisiejszych czasów prezentuje tego typu twory. Budynki jakby częściowo zapadnięte pod ziemię. Z parterami przeznaczonymi na lokale mieszkalne. A za drzwiami balkonowymi – ani ogródek, ani balkon. Nie sposób z niego normalnie korzystać, kiedy sąsiedzi w każdej chwili mogą podbiec i przybić nam piątkę w czasie, kiedy rozwieszamy pranie. Tujami się także nie da odgrodzić, bo balkon jest mały – światło nam zabiorą. A ‘propos światła – jedynym rozwiązaniem sprzyjającym naszej domowej prywatności są częściowo zasłonięte rolety. Tylko w domu coś ciemno… O prywatności na balkonie można już tylko pomarzyć.
Takie budynki już powstały. W wielu lokalach ktoś po prostu zamieszkał. I każdy Kowalski z parteru jest narażony na dyskomfort psychiczny, gdyż brak działającej bariery między światem zewnętrznym, a własnym mieszkaniem i balkonem może budzić lęk i niepokój. A przecież chodziło o własny azyl.
Dziś vs. PRL
Okazuje się, że nawet w czasach PRL’u projektanci mieli na tyle więcej przyzwoitości, żeby balkony w blokach umieszczać na wysokich parterach – redukując częściowo dzisiejsze problemy. Nawet w tych jakże strasznych dla architektury i urbanistyki czasach rozumiano, że jest coś takiego jak strefa komfortu mieszkańców i podstawowa wiedza na temat psychologii nakazuje tworzenie przestrzeni buforowych pomiędzy prywatną częścią mieszkania, a strefą publiczną. Taką rolę doskonale pełni różnica wysokości terenu (nawet pół kondygnacji), a w idealnych warunkach mini skarpa lub pas zieleni średniowysokiej pomiędzy ogródkiem/ balkonem, a chodnikiem. Niby dawno, niby zła modernistyczna urbanistyka – a jednak może być wzorem do naśladowania.
Myślę jednak, że tak podstawowych zasad projektowania nie trzeba tłumaczyć architektom. I jestem prawie pewna, że większość z nich nie wpadłaby na takie rozwiązania gdyby nie „prawa rynku”. Wiele osób, nie tylko projektantów, jest odpowiedzialnych za to jak wyglądają powstające budynki. I mam wrażenie, że w niektórych przypadkach brakuje troski ze strony zaangażowanych w proces powstawania obiektów mieszkalnych o najważniejsze – człowieka, który będzie z nich korzystać.
Social Menu